Dobrze mieć na jakiś temat wyrobione zdanie. Można się wtedy obwarować po swojej stronie barykady i dzielnie go bronić. W sposób kulturalny bądź nie. Albo zrobić coś konstruktywnego i napisać komentarz, recenzję, felieton, artykuł. Dyskutować... Problem się pojawia w momencie, kiedy nie potrafimy się opowiedzieć po jednej ze stron, kiedy nie potrafimy przyznać racji i wyrobić sobie ostatecznej opinii. Wiele razy zdarza mi się trafić na jakąś dyskusję przeglądając fora i inne strony, i bywa, że czytając na spokojnie wypowiedzi, nie umiem rozstrzygnąć, czyja argumentacja tak naprawdę bardziej mnie przekonuje. Nieważne, nieistotne, zazwyczaj i tak szybko zapominam, i nie wracam już do tego.
Gorzej, jeśli znajomi będą chcieli naszego osądu przy swojej kłótni. Takie sytuacje rzeczywiście bywają problematyczne, wiadomo - żadne pośrednie rozwiązanie nie wchodzi w grę, każdy chce konkretnej odpowiedzi. Trudno przyznać, kogo stronę rzeczywiście się bierze, jeszcze trudniej próbować wyjaśnić, że nikt nie ma w tym przypadku absolutnej racji. Znamy, niekoniecznie lubimy.
Czasem myślę sobie, że takie utknięcie między dwiema stronami medalu jest świadectwem pewnej dojrzałości lub trzeźwego spojrzenia na sytuację, wykazania się otwartością umysłu na dyskusje i przyjęcie do wiadomości, że być może nie ma jednej prawdy, a rzeczywistość jest wielowarstwowa. Innym razem przeciwnie, dochodzę do wniosku, że jest to przejaw głupoty i zaciemnienia, dowód miałkiego charakteru, który nagnie wedle swego widzimisię byle bzdura. Może to po prostu zależy od sytuacji? A może w tym momencie przyjmuję postawę konformistyczną, zmieniając zdanie w zależności od tego, co mi jest wygodniejsze? Nie pamiętam tak dobrze tych sytuacji i nie umiem ustalić, czy dochodziłam do jednego z tych dwóch wniosków zależnie od tego, czy miałam na jakąś sprawę solidnie wyrobione poglądy... Dotąd jestem w tej sprawie rozdarta i nie wiem, co myśleć. Zapewne ogranicza mnie mój subiektywizm, którego przecież pozbyć się nie sposób.
Właśnie, istnieją takie rzeczy, które powszechnie i ogólnie uznawane są za złe lub dobre - i spotykając dowolną osobę, naturalnie przyjmujemy, że i on podziela taką powszechną opinię. Ona dopiero musi się wykazać odwagą, by je uzewnętrznić! Choć nie zawsze wypada, acz to już inna rzecz. Czasem aż nie wiadomo, jak się w takiej sytuacji (czyt. rozmowie z osobą o nietypowych poglądach) odnaleźć - i tutaj uwaga, bo czasem tak łatwo zapomnieć, że rozmawiamy z osobą, człowiekiem, jednostką, a nie jakimś anonimowym "onym", który ma na celu zdeprawowanie nas, zniszczenie i nagięcie do swoich racji z niecnych pobudek. Trudna sztuka, każdy się chyba o tym przekonał.
Zauważyłam też ciekawą rzecz. Kiedy jesteśmy w jakimś "swoim' środowisku - w domu, wśród bliskiej rodziny, wśród przyjaciół, jakiejś grupki zżytych znajomych - wtedy zupełnie naturalnie zakładamy, że te osoby podzielą nasze stanowisko, zwłaszcza jeśli ogólnie istnieją jakieś dwie, trzy główne opinie, a my trzymamy się jednej z nich. W takich sytuacjach zazwyczaj czujemy się "bezpiecznie", głosimy swoje poglądy zupełnie swobodnie, rezygnujemy z ostrożności, która towarzyszy rozmowie z ludźmi słabiej znanymi. I zwykle mamy rację. Ale czasem, bez zastanowienia coś powiemy, damy się porwać sprawie, i nagle... Ktoś ma czelność się nie zgodzić! Jak on śmie?! Zwłaszcza, jeśli jest to jedna osoba przeciw całej grupie, która zapalczywie powtarzała sobie te same argumenty, co do których wszyscy są tacy zgodni. Wtedy zazwyczaj zaczyna się przekonywanie i nawracanie na jedyną słuszną prawdę. Zależnie od osoby, albo da spokój i przynajmniej pozornie ulegnie, albo zostanie zmiażdżona. Chwilowo, bo w takim gronie i tak dość rzadko dochodzi do trwałych konfliktów. Działa to też w druga stronę - poglądy, po których spodziewamy się, że są odmienne od reszty towarzystwa, pozostają ukryte. Zazwyczaj, chyba że ktoś ma ochotę na mniej lub bardziej kulturalną dyskusję albo lubi prowokować. Skąd to się bierze? Sławetna i instynktowna wręcz chęć przynależności do grupy, jedna z najbardziej pierwotnych rzeczy, która w nas pozostała i ma się dobrze. Moim zdaniem ciekawe zjawisko. Trochę jak obrona swojego podwórka przed ciałami obcymi...
Napisałam się, naprodukowałam i co? Obawiam się, że nic... Wszystko powyżej to efekt głośnego myślenia, które najlepiej chyba mi wychodzi, kiedy piszę. Konkretnych wniosków na razie brak, i mam przeczucie, że nigdy się nie pojawią, a przynajmniej nie będą trwałe. W takich tematach chyba już zawsze będę tkwiła... no cóż, między dwiema stronami medalu właśnie.